Przejdź do treści

Miałeś, chamie, złoty róg – czyli stypa, nie wesele na 5. PKO Nocnym Półmaratonie

5. PKO Nocny Półmaraton Wrocław – 1:14:59 – 28 m-ce Open.

Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur,

Ze sznurem to oczywiście spora przesada, bo nie takie dramaty w swojej biegowej przygodzie przeżyłem i pewnie nie jeden o wiele większy jeszcze przede mną, choć z drugiej jednak strony symbolika znajdzie się i w tym wersie. Po 5. PKO Nocnym Półmaratonie został mi tylko kawałek wstążki z miniaturą mostu Grunwaldzkiego oraz wielka plama na honorze, której nie podoła nawet Zygmunt Chajzer. Złoty róg to też spore nadużycie, ale jeszcze 2 miesiące temu byłem w życiowej formie, biegnąc podczas maratonu 2 połówki pod rząd – szybciej, niż jedną minionej soboty.


„Oszukać Przeznaczenie”

Przez ostatnie 6 tygodni trenowałem bardzo słabo, jadłem bardzo dużo, spałem bardzo mało i nie bardzo chciałem dopuścić do siebie myśl, jak to się może skończyć. Jedyny bodziec, który motywował mnie do większego zaangażowania, to zespół #wrocławskieiten, który stworzyliśmy wspólnie z Grześkiem Gronostajem i Adamem Putyrą.

Dni uciekały, a ja oszukiwałem się patrząc w lustro, że na pewno będzie dobrze. W końcu nadszedł dzień sądu ostatecznego, doświadczony zeszłorocznymi korkami przybyłem na Stadion Olimpijski lekko po 20:00. Na miejscu klasyczna logistyka, ustalenie, gdzie spotkamy się z Asią po biegu, parę rozmów ze znajomymi i 21:30 wspólna rozgrzewka z chłopakami. Chwilę przed 22:00 wpakowaliśmy się do strefy startowej w jednolitych strojach, które zostały przygotowane specjalnie na tę imprezę (stare chłopy, a temat koszulek dogrywany był przez ostatni miesiąc w najdrobniejszym szczególe – jak u topowych szafiarek :)). Na starcie tradycyjne rozpoznanie przeciwnika, a jako że miałem okazję stać w strefie elity biegu, to w rozpoznaniu tym czułem się jak fiat panda wśród bolidów F1. Z grzeczności nie będę pisał o konkurentach, bo konkurent, to ktoś kto z Tobą rywalizuje, a tego dnia nie miałem szans utrzymać chłopaków nawet w polu widzenia (i to nie dlatego, że bieg odbywał się nocą).

Ruszyliśmy i to był ostatni momentu w którym wszystko szło zgodnie z planem :). Wiedziałem, że szału nie będzie, a mimo to otworzyłem bieg 3 kilometrami po 3:15/km. Czyli zrobiłem to, o czym zawsze mówię wszystkim wkoło – spaliłem się na samym starcie. Do 5 km biegłem jeszcze w niewielkiej odległości za Grześkiem. Z kolei Adam tego dnia był w fantastycznej dyspozycji i uciekł nam już na samym początku. Tempo zaczęło spadać w okolice 3:30, choć ja miałem wrażenie, że pędzę dwa razy szybciej. Z każdą sekundą pogrążałem się w objęciach okropnego zmęczenia. Na 7 kilometrze przypomniałem sobie litanie do św. Judy (patrona spraw beznadziejnych) – nie pomogło! Z każdą chwilą czułem się coraz gorzej – zero strefy komfortu. Nigdy mi się to jeszcze nie przytrafiło, ale tego dnia byłem tak zażenowany swoją dyspozycją, że gdyby nie klasyfikacja zespołowa, w której liczona była suma 3 najlepszych zawodników w drużynie, to po prostu zszedłbym z trasy. Nie miałem jednak wyboru i zamiast zejść z trasy, biegłem dalej, walcząc o to żeby nie zejść z tego świata.

Daruję sobie opisu tego jak wyglądał mój bieg między 10 a 21 km. Czułem się jak zwierzyna łowna, którą co chwila dopada kolejny drapieżnik i w manifestacyjny sposób pokazuje gdzie jest jej miejsce w łańcuchu pokarmowym.

Wbiegłem na metę i pierwsze kroki jakie wykonałem, skierowałem za namiot VIP-ów, gdzie w ukryciu przed pełną trybuną kibiców miałem zamiar opróżnić zawartość żołądka. Na szczęście obeszło się bez wymiotów. Znalazłem Grześka – 1:11:14 i Adama  – 1:09:17 (sic!), pogratulowałem im życiówek i z niecierpliwością wyczekiwałem jak wypadniemy zespołowo. Obeszło się bez wpadki (którą musiałbym wziąć na swoje barki) i ze sporą przewagą WROCŁAWSKIE ITEN wygrało klasyfikację zespołową. Taka łyżka miodu w beczce dziegciu.  


Adam – nie dosyć, że biegł najkrócej to jeszcze go noszą 😉

60 godzin po tej wpadce, dalej czuję niesmak, myśląc o stylu w jakim zaliczyłem ten bieg. 

Fizycy mówią czasem o czymś takim jak antymateria – czort wie co to jest, ale wierzę im, przede wszystkim dlatego, że nie mam powodów aby im nie wierzyć. Od soboty jestem w posiadaniu antyżyciówki w półmaratonie, niby nic takiego nie istnieje, ale jak myślę o czasie 1:14:59, to jakoś tak nabieram wiary w ten cały „anty-wymiar”.

Wygrana vs. Porażka
Często zastanawiam się, co bardziej motywuje mnie do ciężkiej pracy. Chciałbym napisać, że zwycięstwa, że jak tylko zobaczę na zegarku nowy rekord życiowy za linią mety, to momentalnie staję się gotowy na kolejne, męczące i monotonne kilometry pokonywane całymi tygodniami. Niestety, należę jednak do tej grupy osób, które lecą wyżej tylko wtedy, gdy dostaną silnego kopa w dupę ;). Liczę, że to jest ten moment!



Możesz wystartować w sobotę i skończyć półmaraton w niedzielę, ale przy takiej narzeczonej – i tak jesteś zwycięzcą!

 

9 komentarzy do “Miałeś, chamie, złoty róg – czyli stypa, nie wesele na 5. PKO Nocnym Półmaratonie”

  1. Co bym nie powiedział, to i tak rozgroryczenia to nie zelży. Doskonale czuję Twoją frustrację, bo jakiego półmaratonu bym w tym roku nie zaatakował na „życiówkę” (oczywiście nie ten poziom, ale stale progresuję :D). To zawsze coś nie chciało pójść. Albo biegłem zachowawczo bo taperowałem pod Dębno, albo byłem świeżo po pogrzebie i dyspozycja emocjonalna wirowała gdzieś w wymiarach egzystencjalnych… Tym razem postanowiłem się „zresetować” i bawiłem się w pacemaker. Co przyniosło potężną dawkę satysfakcji i motywacji do dalszej pracy.
    Gratuluję Waszego zwycięstwa w drużynówce, bo daliście i tak mocno czadu 😉 Pozdrawiam!

    1. Dzięki za gratulacje!
      Zawsze powtarzam, że prawdziwą słodycz zwycięstwa, czuć najwyraźniej po goryczy porażki. A każdy 'zając’ ma u mnie szacun, jeżeli tylko zrealizował założenia 😉

  2. A ja myślałem, że tylko ja tak popsułem przygotowania 🙂 Różni nas oczywiście czas, ale złe odżywianie i odpuszczony w ostatnim miesiącu trening już łączy. No cóż powodzenia w treningach – wtedy w biegu pójdzie 🙂

  3. „Co nas nie zabije to nas wzmocni!” – Andrzeju potraktuj to jak inwestycja w 140min.
    PS. Gratulacje dla całego zespołu, jesteście najlepsi.

  4. Byłem tam biegam od 10 miesięcy zrobiłem zyciowke ,radość z niej zepsuł mi kolega biega od marca jeśli wyjście na 10-12km raz na trzy tygodnie można nazwać bieganiem a i tak był lepszy o 28sekund ,

    1. Gratulacje.
      Tego co robi kolega raczej treningiem nie można nazwać :). Z kolei nie ma co patrzeć na wynik kolegi przez pryzmat nakładu treningowego. Czynników, które wpływają na wynik jest tak dużo, że sprowadzenie porównania tylko do wybieganych kilometrów to nadmierne uproszczenie ;).
      Ale przekaż mu gratulacje 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *